środa, 25 stycznia 2012

ZAGROŻENIA WYNIKAJĄCE Z PODPISANIA ACTA



Czym jest ACTA?


Angielska nazwa to Anti-Counterfeiting Trade Agreement, czyli po naszemu Umowa handlowa dotycząca zwalczania obrotu towarami podrabianymi. Celem tego porozumienia jest uregulowanie sposobów walki z naruszeniami własności intelektualnej. Niestety ACTA pozwala daje też możliwość ścigania osób jedynie podejrzanych o uczestniczenie w procederze obrotu podróbkami.

Teoria liberałów różna niż rzeczywistość

Najprościej jest to ująć następująco. Każdy: pomysł, produkt, wynalazek można opatentować lub obwarować innym prawem, na przykład prawem autorskim autora tekstu. Oficjalnie ma to służyć na przykład temu, aby firma, która np. wymyśliła jakiś lek, mogła odzyskać pieniądze włożone w badania i produkcję. Ale to kłamstwa, ponieważ światowe koncerny medyczne, podobno w obronie praw do czerpania korzyści ze swoich wynalazków, blokują możliwość produko-wania tańszych, często skuteczniejszych leków, leków opartych jedynie na podobnych, a nie identycznych rozwiązaniach. ACTA da im w tym jeszcze większe możliwości

Przykładów na to nie brakuje. W 2002 roku zaczął się proces sądowy, którego podstawą były twierdzenia międzynarodowego koncernu Eli Lilly twierdzącego, że podwarszawska firma Adamed naruszyła jego prawa do ochrony patentowej olanzapiny - substancji czynnej leku na schizofrenię Zyprexa. Mimo braku dowodów, że ukradziono patent oraz istnienia przesłanek wskazujących, że w tym samym czasie dwie różne osoby wpadły na podobne rozwiązanie, sąd wydał wyrok chroniący prawa koncernu, a lek Adamedu nigdy już nie pojawi się na rynku.

W ten sposób zatrzymuje się rozwój leków generycznych (zastępczych), które bardzo często można nabyć za cenę nie wyższą niż 1/3 markowego leku. Czy chęć podpisania ACTA może potwierdzać przypuszczenia, że państwo jest na smyczy wielkiego biznesu? Czy unikanie jednoznacznych odpowiedzi rządu w sprawie ACTA nie należy wiązać z niedawną aferą refundacyjną? Dziś dzięki ACTA międzynarodowe korporacje będą się bogacić naszym kosztem, gdyż ograniczą dostęp do tanich leków. Wszystko wedle rynkowej śpiewki: „Zdychaj albo płać!”

Może zamiast ładować się w kłopoty, lepiej jest brać przykład z Tajlandii, która w 2001 r. zaczęła produkować własne leki generyczne, które podawane są osobom zarażonym wirusem HIV. W ten sposób niemal z dnia na dzień zmniejszono o 75% liczbę osób umierających w skutek zarażenia wirusem i powikłań z tym związanych, a do tego zaoszczędziła 18% procent sumy, której wydawała do tej pory na walkę z tym zagrożeniem.

ACTA w internecie

To nie koniec zastrzeżeń co do tego traktatu. Dzięki ACTA będzie można każdą osobę odłączyć od sieci, a nawet zarekwirować jej sprzęt komputerowy. Nie będą konieczne dowody i prawomocny wyrok sądu. Wystarczy podejrzenie, ze ktoś narusza prawa autorskie. Zgodnie z zapisami ACTA: „Każde państwo przyznaje swoim organom sądowym prawo zastosowania środków tymczasowych bez wysłuchania drugiej strony(...)”. Państwo „(...) przyznaje swoim organom sądowym prawo do podejmowania natychmiastowego działania w odpowiedzi na wniosek o zastosowanie środków tymczasowych i do podejmowania decyzji bez zbytniej zwłoki”. Dzięki takim zapisom wracamy do najciemniejszych czasów totalitaryzmu. A może jest to próba wprowadzenia tylnymi drzwiami doraźnego postępowania karnego, zakazanego w stosowaniu przez Konstytucję poza stanem wojny?

Jakie rozwiązanie?

Jedynym i najlepszym rozwiązaniem jest nie podpisywać traktatu w sprawie ACTA. To jedyne sensowne rozwiązanie i tego oczekujemy od rządu. Innych rozwiązań nie przewidujemy.

Oczywiście rządowi propagandziści twierdzą w mediach, że należy traktat podpisać, ale nie ratyfikować. To wyjście należy określić jako „idiotyzm”, który naraża nas podatników na ogromne koszta, gdyż może to prowadzić do postawienia państwa polskiego przed: Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedli-wości, Europejskim Trybunałem Sprawiedli-wości lub innymi trybunałami, które obciążą nas ewentualnymi odszkodowaniami i kosztami przegranych spraw przed.

W czym tkwi szczegół?

Polska jest stroną Konwencji wiedeńskiej o prawie traktatów. Zgodnie z art. 18 i 26 tej konwencji: „Państwo jest obowiązane powstrzymywać się od działań, które udaremniłyby przedmiot i cel traktatu, gdy: podpisało traktat lub dokonało wymiany dokumentów stanowiących traktat z zastrzeżeniem ratyfikacji, przyjęcia lub zatwierdzenia, dopóki nie ujawni, że nie zamierza stać się stroną tego traktatu, lub wyraziło zgodę na związanie się traktatem w ciągu okresu poprzedzającego wejście traktatu w życie, jeśli takie wejście w życie zbytnio się nie odwleka”. Działanie państwa polskiego polegające na tym, że podpisuje traktat i unika jego ratyfikacji lub stosuje inne wybiegi, może być interpretowane jako działanie niezgodne z prawem międzynarodowym.

Minister Boni mówi też, że należy podpisać ACTA i złożyć do tego załącznik z klauzulą jak Polska interpretuje postanowienia ACTA dotyczące Polski. Widocznie minister od administracji i cyfryzacji kiepsko rozumuje pojęcie „wolności słowa”, a do tego słabo zna się na prawie międzynarodowym.

Zgodnie z art. 31 Konwencji o prawie traktatów dla celów „interpretacji traktatu kontekst obejmuje, oprócz tekstu, łącznie z jego wstępem i załącznikami: a) każde porozumienie dotyczące traktatu, osiągnięte między wszystkimi stronami w związku z zawarciem traktatu b) każdy dokument sporządzony przez jedną lub więcej stron w związku z zawarciem traktatu, przyjęty przez inne strony jako dokument odnoszący się do traktatu”. Nie wystarczy więc złożyć załącznika zawierającego polski punkt widzenia, ale ważne jest, aby państwa będące stroną ACTA zgodnie przyjęły naszą interpretację. Nie należy się tego spodziewać, więc zostanie Polsce żmudna procedura składania zastrzeżeń, o ile nie będzie za późno, a same zastrzeżenia są dopuszczane przez traktat. Jak do tej pory, chyba nikt w rządzie tego nie sprawdził, bo i media o tym milczą. Co więcej ACTA jest aktem konstytucyjnym powołanego przez ACTA ciał administra-cyjnego. Tym samym nasze zastrzeżenia będą musiały być zatwierdzone przez organy tego ciała. Brak zatwierdzenia daje nam na dokładkę mamy kolejną i równie żmudną procedurę sprzeciwów do zastrzeżeń. To wszystko pochłonie więc masę czasu oraz naszych pieniędzy.

Czy się to nam opłaca?


W sytuacji, gdy państwo polskie zatrudnia coraz to więcej nowych urzędników, pakowanie się w takie problemy spowoduje przyrost kosztów związanych z zarządzeniem państwem. Koszty te rosną i rosną. Miało być tanie państwo, a mamy studnię bez dna, która nie radzi sobie z zaspokojeniem podstawo-wych potrzeb obywateli. Dlatego właśnie mówimy STOP ACTA!

czwartek, 8 grudnia 2011

Maraton pisania listów

W sobotę 10.12.2011 w godz 9:00 do 17:00 na Wydz. Nauk Społecznych UG, ul. Bażyńskiego 4, sala 304A we współpracy z organizacją Amnesty International Polska, organizowany jest Maraton Pisania Listów.

Ma on na celu podniesienie świadomości Polaków i ich edukację na temat praw człowieka, a także oferuje im unikalną możliwość realnego wpływu na sytuację osób, które cierpią w wyniku łamania praw człowieka.

W tym roku będzie można napisać list między innymi do Kim Dzong-Ila, domagając się zamknięcia obozu pracy Yodok i uwolnienia przebywających tam więźniów politycznych, list wsparcia dla Jabbara Savalana, więzionego studenta z Azerbejdżanu oraz list w obronie Fatimy Hussein Al-Badi skazanej na karę śmierci w Jemenie. Dołącz do obrońców praw człowieka!

Pełna lista więźniów sumienia, w obronie których można będzie napisać list w tegorocznym Maratonie:

http://amnesty.org.pl/​maraton2011/index.php/​kogo-bronimy/

Wszelkie materiały zapewnia AI więc wystarczy że przyjdziecie i zadeklarujecie chęć pomocy któremuś z podanych więźniów sumienia.

piątek, 4 marca 2011

Manifa 2011 Gdańsk: zamiast radykalnej krytyki wpisanie się w dyskurs władzy

W tegorocznej deklaracji ideowej trójmiejskiej Manify można znaleźć następujące zdanie:

"Życie polityczne wymaga rywalizacji, konfrontacji. Konkurowanie, zdolność do walki o swoje racje wymaga zdecydowania i pewności siebie, a wychowywanie dziewcząt tłumi te zdolności, nic więc dziwnego, że przestrzeń publiczna wiele razy się przed kobietami zamyka, że to pewniejsi siebie, mężczyźni najczęściej, wygrywają" I dalej: "Jednak bez przekonania nas samych, że powinnyśmy uczestniczyć w życiu publicznym, nie bać się sprawowania władzy, przestrzeń publiczna pozostanie dla nas obca i nieprzyjazna"

Uważamy, że kobiety powinny mieć możliwość równego udziału w polityce. Uważamy, że to co niektórzy określają demokracją, a więc oddanie wpływu na nasze życie klasie politycznej będzie bardziej demokracją wtedy, kiedy do tej klasy zaliczać się będą także kobiety. Niestety postulaty środowiska feministycznego w Trójmieście budzą niedosyt. Bierze się on głównie z tego, że takie zdefiniowanie sprawy pomija strukturalny problem jaki podnosi krytyka z perspektywy wolnościowej.Tym problemem jest wyalienowanie wąskich elit politycznych, które stają się samowystarczalne, podejmują decyzje ponad głowami obywatelami, a weryfikacja i możliwość wpływu sprowadza się do wrzucenia raz na cztery lata kartki do urny wyborczej na partyjnego kandydata naznaczonego przez centralę. Zamiast postulatu samorządności, w których prawa i interesy kobiet w pełniejszy sposób mogłyby być realizowane mamy tęsknotę za udziałem w politycznym spektaklu. Zamiast wyjścia poza schemat walki, konkurencji i rywalizacji wyalienowanej klasy politycznej mamy postulat socjalizacji ukierunkowującej dziewczynki na bycie równie bezwzględnymi graczami politycznej sceny jak mężczyźni. Zamiast krytyki hierarchicznych struktur społecznych opierających się na relacjach władzy, mamy jedynie żal za tym, że władza nie jest w rękach kobiet. Wydaje się to krokiem wstecz gdańskiego środowiska feministycznego i wpisuje tak naprawdę postulaty tego ruchu w dyskurs władzy. To smutne, że radykalne postulaty można skanalizować w taki sposób. Tym bardziej to zaskakuje, gdyż w działalności praktycznej uczestniczki ruchu często są animatorkami zmian, mających zwiększyć partycypację obywateli, próbujących wyrywać kawałek po kawałku z rąk polityków wpływ na to, o czym tak naprawdę powinni decydować obywatele i mieszkańcy.

Wciąż zatem aktualne wydaje nam się to, co uczestniczki Federacji Anarchistycznej Trójmiasto mówiły na Manifie rok temu:

"Jesteśmy przeciwne wszelkim hierarchicznym strukturom w życiu społecznym. Wierzymy, że interes kobiet z elit politycznych i gospodarczych nie jest taki sam, jak kobiet zatrudnionych by sprzątać ich mieszkania. Dlatego dopóki samorządność nie obejmie wszystkich sfer życia, w tym sfery pracowniczej zawsze będą istnieć wykluczone i wykluczeni, zdominowani i zdominowane"

Federacja Anarchistyczna Trójmiasto, 5.03.2011

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Gdańscy naśladowcy Jerzego Urbana

Michał Piotrowski, poeta, autor Dirty Danzig, muzyk zespołu Towary Zastępcze i pracownik Biura Prasowego Urzędu Miasta przyznał po tym jak został zdemaskowany przez anarchistów, że przez pół roku anonimowo prowadził bloga niconichbeznich.bloog.pl. Blog ten zajmował się głównie polemiką i szkalowaniem politycznej opozycji w Gdańsku. Celem ataków Michała Piotrowskiego była głównie Grupa Inicjatywna Nic o Nas Bez Nas – grupa walcząca o to, aby nie weszła w życie uchwała o drastycznych podwyżkach czynszów w mieszkaniach komunalnych i aby skreślony został zapis (także broniony na blogu) o możliwości powstania osiedla kontenerowego w Gdańsku.

Antoni Pawlak, szef Michała Piotrowskiego i rzecznik prezydenta Adamowicza tymczasem bronił Michała Piotrowskiego. „Może to zabrzmi górnolotnie, ale chciałbym, żeby było więcej takich urzędników, którzy swoją pracę wykonują z pasją i zaangażowaniem nie tylko od 8 do 16, ale także poświęcają na to swój prywatny czas – mówi”

Przyjrzyjmy się zatem, czego broni Antoni Pawlak, także poeta i dawny opozycjonista.

  • nazywania Marszu Pustych Garnków, który odwołuje się w nazwie do biedy i wykluczenia społecznego Marszem Pustych Głów, sugerowania, że protestujący mieszkańcy są po prostu głupi i że trzeba przyjść na ich widok „popukać się w czoło”

  • sugerowania, że uczestnicy Marszu to pijacy - „każdy uczestnik powinien mieć ze sobą coś, na czym będzię mógł wybijać rytm (…) chociaż tradycyjną puszkę po piwie

  • nazywania aktywistów bojówką PiS

  • sugerowania, że aktywiści znajdują się pod wpływem dopalaczy „od czasu zamknięcia sklepów z dopalaczami o natchnienie pewnie (im – przypis autora) trudno

  • bazowania na antynarkotykowej histerii i sugerowania, że aktywiści próbują zmienić nazwę grupy na Nic o Nas Bez Jointa

  • sugerowania, że aktywiści mogą sięgać po przestępcze działania i włamać się mogą Piotrowskiemu na konto bankowe „kto wie co jeszcze mogli zrobić i jakie prywatne dane zdobyć (fakt - nie znam się na tym, ale na wszelki wypadek zmieniłem hasło do konta bankowego i do skrzynki e-mail).”

  • wykorzystywania, modyfikowania i publikowania zdjęć aktywistów mimo tego, że wizerunek podlega ochronie danych osobowych

  • prawdopodobnego złamania prawa autorskiego, przez wykorzystywanie zdjęć autorstwa jednego z aktywistów oraz zdjęć z portalu wrzeszcz.info Jeżeli autor/właściciel praw autorskich do tych zdjęć nie wyraził zgody na ich rozpowszechnianiem to działanie takie może być uznane za przestępstwo zagrożone karą grzywny i pozbawienia wolności.

Anonimowe obrzucanie obelgami opozycji politycznej jest działaniem nie licującym z jakimikolwiek standardami etycznymi, które powinny przyświecać działalności urzędników publicznych. Wciąż domagamy się pełnego wyjaśnienia sprawy, która przypomina bardziej sposoby walki politycznej na Białorusi niż dialog społeczny, do którego odwołuje się prezydent Adamowicz. Oczekujemy, że osoby odpowiedzialne za tworzenie bloga jak i wpisów, a także ich mocodawcy poniosą polityczne konsekwencje tego rodzaju działań.

Nazywanie opozycji politycznej chuliganami, zadymiarzami, sugerowanie pijaństwa i bycia inspirowanymi przez obce siły przypomina działania z poprzedniej epoki i kojarzone są przez opinię publiczną ze znienawidzonym za czasów PRL – u rzecznikiem rządu Jerzym Urbanem. Jak widać tego rodzaju inspiracja nieobca jest także współczesnym pracownikom Biura Prasowego Urzędu Miasta Gdańska. Wszystko to odbywa się w mieście kandydującym do miana Europejskiej Stolicy Kultury pod hasłem „Wolność kultury, kultura wolności” i w mieście, którego władze tak chętnie przyznają się do solidarnościowego etosu.

środa, 12 stycznia 2011

Gdańsk: Michał Piotrowski – urzędnik, poeta, propagandzista


Pod koniec grudnia media ujawniły, że urzędnicy gdańskiego magistratu w godzinach pracy przesiadują na internetowych forach, pisząc nieprzychylne – a często wręcz obraźliwe – komentarze na temat grup sprzeciwiających się polityce prezydenta Adamowicza. Na celowniku urzędniczych komentarzy znaleźli się przede wszystkim aktywiści Grupy Inicjatywnej „NIC O NAS BEZ NAS”.

http://www.wybrzeze24.pl/gazeta-gdanska-temat-dnia/

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80271

Pochodzenie internetowych ataków udało się zlokalizować dzięki śladom pozostawionym przez autorów komentarzy na forum grupy NONBN, na którym użytkownik o pseudonimie Kab w godzinach pracy urzędów szeroko komentował działania grupy przeciwko polityce mieszkaniowej miasta. Kab łączył się z internetem z adresu IP 81.95.206.33 – adres ten należy do Urzędu Miasta Gdańska.



Najprawdopodobniej to również Kab stał za prowadzonym od kilku miesięcy blogiem „Nic o nich bez nich” (http://niconichbeznich.bloog.pl), gdzie na bieżąco opisywał w negatywnym świetle działania aktywistów NONBN oraz innych osób związanych z trójmiejskim środowiskiem anarchistycznym. Na autorstwo Kaba wskazuje zbieżność wpisów na blogu z jego wcześniejszymi komentarzami na forum NONBN, na przykład:

Z forum NONBN:

Z bloga “Nic o nich bez nich”:

“Co ciekawe jednak – są najemcy, którzy dzięki takiej pracy spłacili swoje długi i są zadowoleni z takiej możliwości. Na przykład w sytuacji, w której właśnie stracili pracę, ale mimo to nie chcieli – jak wy to określacie – wpadać w spiralę zadłużenia. Co prawda nie ma ich wielu – większość niestety nawet jeśli nie ma pracy to woli siedzieć w domu i “w spiralę popadać”, niż ruszyć palcem i skalać się pracą. Zwłaszcza że w tym konkretnym przypadku kasa wcale nie wpada do łapki i nie można jej zamienić na płyn wysokoprocentowy, a jedynie ma wymiar wirtualny na jakimśtam koncie, gdzie najemca ma jakiśtam abstrakcyjny dług, który go obchodzi tyle, co porządek na własnej klatce schodowej.”

“W dodatku okazuje się, że są najemcy, którzy dzięki takiej pracy spłacili swoje długi i są zadowoleni z tej opcji, umożliwiającej im uniknięcie – jak to określają anarchiści – spirali zadłużenia. Co prawda nie ma ich wielu – to w skali miasta ledwie kilkandziesiąt przypadków. Większość niestety nawet jeśli nie ma pracy to woli siedzieć w domu i “w spiralę popadać”, niż ruszyć palcem i skalać się jakąkolwiek pracą. Zwłaszcza że w tym konkretnym przypadku kasa wcale nie wpada do łapki i nie można jej zamienić na płyn wysokoprocentowy, a jedynie ma wymiar wirtualny na jakimśtam koncie, gdzie najemca ma jakiśtam abstrakcyjny dług, który go obchodzi tyle, co porządek na własnej klatce schodowej.”

Większość początkowych wpisów na blogu była w mniejszym lub większym stopniu kopiami forumowego dorobku Kaba. Później – w miarę zanikania dyskusji na forum, blog stawał się głównym polem aktywności Kaba, który potrafił umieszczać na nim nawet po kilka wpisów jednego dnia. Pod hasłem „Nic o nich bez nich” pojawił się również film na YouTube zestawiający szereg zdjęć aktywistów NONBN z końcowym hasłem „nie musisz utrzymywać darmozjadów”.

http://www.youtube.com/watch?v=F32h83lAOI8

Działalność Kaba była jedną z bardziej subtelnych form urzędniczej aktywności w Internecie. Na forach lokalnych portali internetowych urzędnicy byli bardziej bezpośredni, pisząc między innymi:


„Anarchistę od radiowozu – ależ tam musiało później śmierdzieć. Pewnie do tej pory nie mogą doczyścić auta….”


„idź sie umyć brudasie spod mostu. Razem z kumplami tak walicie, że już nawet nie czujecie smrodku a może i go polubiliście, ale normalni ludzie nie muszą tego znosić…”

http://www.dziennikbaltycki.pl/forum/watek/


„Panowie prezydenci! NIe przejmujcie się szczekaniem hołoty. Jako pierwsi podjęliście walkę z nierobami, brudasami i zadymiarzami więc musicie się liczyć z ich wściekłym, ale zabawnie bezradnym ujadaniem. Absolutnie popieram, tak jak każdy normalny gdańszcanin, Wasz program tępienia patologii. Takie akcje pokazują, że jesteście po prostu skuteczni i “szczury” się Was boją.”

„Na Białorusi chłopczyku to byś siedział w pierdlu. Ale pokrzycz sobie czerwona hołoto, pokrzycz”

http://forum.gazeta.pl/forum/w,769,119627613,

Przytaczane powyżej wpisy wykonano z adresów IP 81.95.206.*. Powyższe fora internetowe nie ujawniają ostatniej części adresu (informacja ta jest dostępna jedynie ich administratorom), jednak szansa, że 2 losowe adresy IP pokrywają się w trzech pierwszych częściach wynosi 0,00006% – można więc przyjąć za pewnik, że wpisy te opublikowano z komputerów Urzędu Miasta Gdańska.

Rzecznik prezydenta Adamowicza Antoni Pawlak, pytany o to czy autorami wpisów i bloga są urzędnicy, nie zaprzeczył, że adres IP 81.95.206.33 należy do Urzędu Miasta i przyznał, że pisanie tego typu „wypowiedzi” w godzinach pracy jest naganne. Gwałtownie zaprzeczył, jakoby takie działania były elementem polityki medialnej magistratu, jednak mimo to nie zapowiedział zidentyfikowania konkretnych osób stojących za wpisami oraz wyciągnięcia wobec nich konsekwencji służbowych.

Kilka dni po publikacji w mediach przytoczonych wyżej materiałów, blog „Nic o nich bez nich” zniknął z sieci, jednak jego bogatą zawartość wciąż można przeczytać w archiwum Google. Wobec obawy, że władze miasta zamiast wyjaśnić sprawę będą starały się ją wyciszyć i zatuszować, postanowiliśmy sami ustalić który z miejskich urzędników jednocześnie pisze na kilku forach internetowych, tworzy filmiki na YouTube oraz aktywnie prowadzi bloga.

Zacznijmy od tego, że – wbrew sugestiom Pawlaka – autorem wpisów nie jest zwykły urzędnik urażony wypowiedziami aktywistów NONBN. Przed pokusą surfowania po Internecie szeregowych pracowników Urzędu Miasta chroni sieciowy filtr, który uniemożliwia im wchodzenie na szereg popularnych stron, w tym również – jak sprawdziliśmy – na stronę Grupy Inicjatywnej „NIC O NAS BEZ NAS”. Ograniczenia takiego nie mają wyżsi rangą urzędnicy oraz pracownicy Biura Prasowego Urzędu Miasta.

Pracownikiem Biura Prasowego UM odpowiedzialnym za politykę medialną dotyczącą m.in. mienia komunalnego jest Michał Piotrowski. To on zajmuje się przygotowywaniem materiałów prasowych wychwalających dotychczasowe osiągnięcia magistratu w kwestii mieszkalnictwa komunalnego oraz opisujących plany „reformy” czynszowej autorstwa wiceprezydenta Macieja Lisickiego – tej, przeciwko której od ponad roku protestują aktywiści NONBN. Co więcej, Piotrowski jest również… bloggerem, współtwórcą popularnego bloga gadugadu.pl. Czy do jego oficjalnego dorobku można dopisać również blog „Nic o nich bez nich”?

Odpowiedź znaleźliśmy w notce biograficznej Michała Piotrowskiego na Wikipedii, a konkretnie w zapisie zmian w niej wykonywanych. Piotrowski – łącząc się w godzinach porannych z adresu IP Urzędu Miasta (81.95.206.33), dwukrotnie (23 listopada i 31 grudnia 2010 roku) dopisywał we własnej notce dodatkowe informacje o swoich osiągnięciach. Jednak kluczowy w rozwikłaniu zagadki blogujących urzędników jest wpis z 15 października 2010 roku.

http://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=Micha%C5%82_Piotrowski_(poeta)&action=history

Wtedy to o godzinie 19:00 dokonano edycji notki łącząc się z adresu IP 94.78.131.11. Jak się okazuje, z tego samego adresu IP na forum „NIC O NAS BEZ NAS” – również w godzinach wieczornych – zarejestrowano dwóch użytkowników o pseudonimach Joaśka oraz Olek, którzy razem z Kabem byli na forum najbardziej zagorzałymi zwolennikami planowanych podwyżek czynszów. Co ciekawe, przy rejestracji „Joaśki” podano adres email z pseudonimem jodlubek, identyczny z podpisem autora wspomnianego wyżej filmiku na YouTube. Z kolei „Olek” – po serii agresywnych postów wyrzucony z forum – kilka dni później pisał na portalu gazeta.pl (tym razem z pracy, z adresu IP Urzędu Miasta):


„No popatrz – oburza cię to, że władza zamyka usta anarchistom i nie pozwala im wypowiedzenie własnego zdania na obradach rady miasta. a tymczasem na forum na stronie “Nic o nas bez nas” anarchiści robią dokładnie to samo cenzurując niewygodne dla nich posty i banując użytkowników”

http://forum.gazeta.pl/forum/w,769,112941221

Podsumowując: przedstawione dowody pozwalają stwierdzić, że za dużą częścią internetowej aktywności miejskich urzędników stoi jedna osoba, która kilkukrotnie poprawiała notkę biograficzną Michała Piotrowskiego na Wikipedii – prawdopodobnie sam Piotrowski. Oprócz wykonywania obowiązków wynikających z pracy w Biurze Prasowym Urzędu Miasta Gdańska, pisał on obraźliwe komentarze pod artykułami na lokalnych portalach internetowych, tworzył bloga „Nic o nich bez nich”, obsługiwał trzy konta na forum „NIC O NAS BEZ NAS” oraz stworzył krótki film opublikowany na YouTube. Część z materiałów swojego autorstwa publikował w godzinach pracy z komputerów Urzędu Miasta.

Wobec powyższych informacji apelujemy:


Do trójmiejskich portali informacyjnych – o ujawnienie wszystkich obraźliwych komentarzy pod ich artykułami, zamieszczonych z adresu IP 81.95.206.33 należącego do Urzędu Miasta Gdańska.
Do Michała Piotrowskiego – o ujawnienie z czyjego polecenia była prowadzona kampania internetowych oszczerstw oraz o rezygnację z pracy w UM
Do prezydenta Adamowicza i wiceprezydenta Lisickiego – o zastąpienie urzędniczych kalumni dialogiem ze społeczeństwem.

Za: Nic O Nas Bez Nas - www.niconasbeznas.pl
Federacja Anarchistyczna - www.federacja-anarchistyczna.pl

sobota, 8 stycznia 2011

Gdańsk: Debata na temat osiedli kontenerowych

5 stycznia w Gdańsku odbyła się wystawa zdjęć i debata na temat osiedli kontenerowych zorganizowana przez Federację Anarchistyczną (FA) i Inicjatywę Pracowniczą (IP) z Trójmiasta i Poznania oraz gdańską Grupę Inicjatywną „Nic o Nas Bez Nas”. Trwający od dłuższego czasu spór pomiędzy środowiskiem anarchistycznym w Gdańsku, a władzami tego miasta, dotyczący polityki mieszkaniowej, szeroko relacjonowany przez lokalną prasę, spowodował, iż na debatę wstawiło się blisko 100 osób. Świetlica „Krytyki Politycznej”, w której odbyło się spotkanie, pękała w szwach. Przyszli działacze różnych organizacji (obok wyżej już wymienionych np. Młodzi Socjaliści), radni PiS i SLD, przedstawiciele organizacji pozarządowych, pracownicy ośrodków pomocy społecznej i zwykli lokatorzy związani z „Nic o Nas Bez Nas”, a także regionalna prasa, która dziś relacjonuje szeroko to wydarzenie.

Prezentacja podzielona była na trzy części. Łukasz Muzioł z „Nic o Nas Bez Nas” oraz FA Trójmiasto, mówił przede wszystkim na temat projektu postawienia kontenerowego osiedla w Gdańsku. Pomysł ten jest ściśle związany z forsowanymi przez rządzącą miastem Platformę Obywatelską zmianami w polityce mieszkaniowej. Pod koniec 2009 roku Rada Miasta podjęła uchwałę, która od 1 stycznia 2011 roku podwyższała stawki czynszowe w lokalach komunalnych z 4 do 10,20 złotego za metr kwadratowy. Rozwiązanie to zakłada, że czynsz będzie naliczany indywidualnie, co ma uchronić najbiedniejszych przed skutkami tych zmian. Działacze anarchistyczni twierdzą jednak, że w praktyce zdecydowaną większość lokatorów, również o tych niskim statusie materialnym, czeka znaczny wzrost opłat za mieszkania. Intencje władz miasta ujawnia jednocześnie forsowany projekt posadowienia osiedla kontenerowego, co również zakłada ww. uchwała. Łukasz Muzioł mówił, że zablokowanie projektu budowy tego typu osiedli socjalnych, godzi w całą antyspołeczną politykę mieszkaniową miasta, które nie będzie miało gdzie pozbyć się lokatorów stawiających opór, albo zwyczajnie tych, którzy utracili zdolność opłat za swoje dotychczasowe mieszkania.

Katarzyna Czarnota z FA Poznań zaprezentowała zebranym wystawę zdjęć i swój projekt dotyczący dokumentacji warunków panujących w osiedla kontenerowych lub o substandardowym charakterze. Na podstawie dokumentacji fotograficznej i zebranych wywiadów z mieszkańcami takich osiedli, stwierdziła, iż osiedla te nie nadają się do stałego zakwaterowania. W wyniku codziennej eksploatacji (pranie, gotowanie itd.) w połączeniu z brakiem wentylacji nawet w nowych kontenerach mieszkalnych powstaje grzyb, rozwarstwiają się materiały. Wilgoć i brak odpowiedniej izolacji powoduje też, iż trudno w nich utrzymać ciepło. Z uwagi na przepisy (zakaz używania otwartego ognia) wszystkie urządzenia i ogrzewanie zasilane są elektrycznie, co powoduje, iż z definicji osoby o niskich dochodach, ponoszą wysokie koszty eksploatacji. Katarzyna Czarnota zwróciła także uwagę na z reguły peryferyjną lokalizację takich osiedli, co utrudnia ich mieszkańcom dojazdy do pracy i korzystania z miejskiej infrastruktury (szkoły, przychodnie, sklepy, punkty usługowe, komunikacja publiczna są oddalone od takich osiedli). Dodatkowo wybiera się szczególnie zdegradowane miejsca (np. w pobliżu składowisk różnych odpadów, torowisk), co dodatkowo piętnuje mieszkańców takich osiedli i wyklucza społecznie.



Jarosław Urbański z Inicjatywy Pracowniczej i FA Poznań, poświęcił kilka zdań strategii wymuszania przez władze lokalne przyzwolenia na budowę takiego typu osiedli. Najpierw twierdzi się, że do kontenerowych osiedli będą kierowane szczególnie uciążliwe osoby, „degeneraci”. Kiedy natomiast opinia społeczna już zaakceptuje takie rozwiązanie, to okazuje się, że większość mieszkańców osiedli kontenerowych to kobiety z dziećmi, osoby starsze i schorowane. Dalej Urbański stwierdził, iż problem ten dotyczy szerokich szerz społecznych i wskazał, że jak wynika z oficjalnych statystyk GUS i Ministerstwa Sprawiedliwości, w ciągu ostatnich 15 lat do opuszczenia swojego lokum zostało zmuszonych szacunkowo ok. 1,5 mln. mieszkańców, każdego bowiem roku do sądów trafia od 30 do 40 tys. pozwów o eksmisje. Siłą (czyli przez komornika) w tym samym czasie wyeksmitowano szacunkowo ok. 400 tys. osób. Liczba „dzikich eksmisji” dokonywanych przez kamieniczników bez wyroków sądowych, nie jest znana.

Urbański wskazał także na fatalne wyniki i negatywne konsekwencje polityki mieszkaniowej Gdańska i Poznania. Oba miasta w ciągu omawianych 15 lat „straciły” ponad 40 proc. swoich zasobów lokalowych (analogicznie 25,5 tys. i 14,9 tys. mieszkań), a wybudowano nowych w omawianym okresie kolejno: 928 i 638 mieszkań. Każdego roku zatem miasta te traciły zdecydowanie więcej mieszkań niż potrafiły wybudować w ostatnich 15 latach, np. w budżetach na 2011 rok Gdańsk planuje sprzedać ok. 1700 mieszkań za kwotę ok. 30 mln. złotych, a Poznań 1000 mieszkań za kwotę ok. 20 mln. złotych.

Zarówno w Gdańsku, jak też w Poznaniu osiedla kontenerowe jeszcze nie funkcjonują. W pierwszym z wymienionych miast powstała szeroka koalicja „Gdańsk bez Kontenerów”, która zamierza złożyć obywatelski projekt uchwały, zmieniający poprzednią uchwałę Rady Miasta z 2009 roku, dopuszczającą budowę kontenerowych lokali. Działacze chcą zebrać 5000 podpisów (potrzebują 2000) przeciwko budowie tego typu osiedli.

Gorąca i ciekawa dyskusja spowodowała, że spotkanie zakończyło się około godziny 22.00. Obecny na spotkaniu radny PiS postanowił przedstawić Radzie Miasta zdjęcia z osiedli kontenerowych zaprezentowane na debacie.

Ci cholerni anarchiści


Od chwili zaistnienia twórczego fermentu w Trójmieście, którego jednym z przejawów jest działalność lokatorska pod szyldem NONBN, miejscowe władze próbują zabezpieczać się przed nim w różny, czasem zabawny sposób. I tak, od jakiegoś czasu czytelnicy gdańskiej prasy i tematycznych stron internetowych mają możliwość czytać dzieła wiceprezydenta Lisickiego, prezydenta Adamowicza i ich nadwornych propagandzistów, gdzie zamiennie używa się terminów “Nic o Nas Bez Nas” i “anarchiści”. Nijak nie można wytłumaczyć tym PO-litrukom, że w działalność pod szyldem NONBN angażuje się mniej więcej tyle samo osób o poglądach anarchistycznych, co wyznawców udomowionego liberalizmu, etatystycznego konserwatyzmu, demokracji obywatelskiej, a znaleźli by się pewnie w tym gronie także różnej maści socjaliści i libertarianie. W “miastowych” blogach i gadzinówkach NONBN to anarchiści i tyle. Jak wytłumaczyć to uproszczenie?Walka polityczna, jaką urząd miasta Gdańska prowadzi przeciw samoorganizacji lokatorów, wymaga chwytów niesportowych. Jednym z nich jest “szufladkowanie” ruchu. O ileż łatwiej walczyć po prostu z “anarchistami”, niż z “grupą osób o różnych poglądach zainteresowaną zmianą w mieście”. Gdyby wyszło na jaw, że w ruch lokatorski angażuje się wiele osób o różnych poglądach, oznaczałoby to, że źle się dzieje w państwie gdańskim. A przecież dzieje się tak dobrze.

Lata propagandy i indoktrynacji językowej spowodowały zaś, że słowo “anarchiści” nie kojarzy się tak przyjemnie, jak hasło polskiej szlachty “nic o nas bez nas”. W słowniku j. polskiego potocznym znaczeniem słowa “anarchia” jest “bezhołowie, chaos, zamieszanie”. Tu „anarchia” ma działać jak obelga, podobnie jak w starożytnych monarchiach słowo “republikanin”. Wielu osobom “anarchiści” kojarzą się z punkowymi kapelami śpiewającymi o anarchii w latach 80-tych. Dlatego też partyjnego spryciarza bardziej zainteresuje, że na danej pikiecie był ktoś z “irokezem” na głowie, niż, że pojawiło się na niej sto “zwykłych ludzi” w wieku 30-70. Mogłoby się bowiem zdarzyć, że obserwator działań lokatorskich zacznie się z nimi utożsamiać, a to już duże zagrożenie dla niemiłosiernie nam panującej władzy.

Tu jednak kosa trafia na kamień: szufladkowanie działaczy lokatorskich mianem anarchistów może okażać się błędem urzędowych propagandzistów. Lokatorzy mogliby przecież zacząć interesować się, co ich działalność ma z realnym anarchizmem wspólnego, a być może – o zgrozo – zacząć czytywać Abramowskiego, Bookchina, czy anarchistów municypalnych. Bowiem anarchia ma też w słowniku i inne, pierwotne znaczenie: stan bez władzy, sytuację, w której władzę zastępuje inne zjawisko, nazywane różnie – rzeczpospolita przyjaciół, pomoc wzajemna, samoorganizacja, odpowiedzialność, miejskość… Anarchistycznym związkiem nazwał choćby “Solidarność” brytyjski badacz polskiej opozycji lat 80-tych Neal Ascherson, a grupy anarchistyczne takie jak RSA w “solidarnościowym” tyglu usiłowały lansować pomysł zastąpienia czerwonej tyranii Polską Samorządną zamiast kolejnym, tym razem kapitalistycznym, eksperymentem utopijnym. Dużymi osiągnięciami miejskich ruchów anarchistycznych na świecie były koncepcje służące sprawiedliwości i przejrzystości polityki lokalnej, jak demokracja bezpośrednia, referenda okręgowe, czy budżet partycypacyjny – w co bardziej cywilizowanych miastach mniej lub bardziej sprawnie wprowadzone w życie. Wszystko to w zależności od stopnia zaangażowania się w pomysł samych mieszkańców.

Oczywiście powyższe nie oznacza bynajmniej, by trzeba było dołączyć do chóru służbistów miejskich i etykietować rodzący się dopiero ruch lokatorski jako anarchistyczny. Taka łatka jest wszak i niepotrzebna, i niezgodna z prawdą. W sposób naturalny młody gdański ferment lokatorski – podobnie jak organizacje miejskie w Poznaniu, Warszawie czy Wrocławiu – jednoczy ludzi o różnych poglądach, bowiem cel jego działań widnieje w programach różnych nurtów tak lewicy, jak prawicy. Celem tym jest godność życia w mieście i dach nad głową dla każdego, bez konieczności upokarzania się i płaszczenia przed urzędnikami. Jeśli ten cel uda się osiągnąć poprzez samoorganizację środowiska najbardziej zainteresowanego przemianą Gdańska z prywatnego folwarku drobnej garstki potentatów i polityków w samorządną wspólnotę, żadne etykietki – czy to anarchizm, ruch obywatelski czy municypalizm – nie będą nam potrzebne.

Stanisław Jan